piątek, 29 stycznia 2021

(53) POŻEGNANIA

 

Kiedyś w życiu przychodzi czas rozstania. Odejścia, zakończenia, porzucenia, pożegnania. Jak potrafimy sobie z tym radzić? Z czasem i pustką, które zostają choć też powinny odejść. W każdej sferze nas i naszego bycia.

Żeby nie wiem jak się wzbraniać, żeby nie wiem jak wypierać, żeby nie wiem jak nastawiać się pozytywnie, to pożegnania są trudne. Rozstania, choćby tylko na chwilę, rodzą sprzeciw. Odcięcie się od tego, co było dla nas ważne, najważniejsze, co było częścią naszego życia przynosi dojmujący smutek. Czasami także ból i poczucie niezawinionej porażki. Ale czy tak musi być? Czy istnieje jakieś remedium, pozwalające uczynić ten stan nie tylko znośniejszym, ale na wskroś zwyczajnym. Normalnym, w którym można żyć, cieszyć się, wypatrywać aż po horyzont tego co nadejdzie.

 

To z pewnością nie jest jednoznaczne.  Jeśli rozstanie, pożegnanie z czymś lub kimś ważnym jest nagłe, ale wiemy że chwilowe, to choć buntujemy się, tupiemy nogami, wyrzucamy swój żal, to damy sobie z tym radę. Przeczekamy mniej lub bardziej cierpliwie, z nadzieją na spotkanie z kimś wyczekiwanym czy z nadzieją  możliwości powrotu do  ulubionych rzeczy czy miejsc.  

Dziś czekamy przecież niecierpliwie na te nasze zwyczajne choć jak się okazało niezwyczajnie potrzebne nam miejsca jak kina, restauracje, siłownie, uczelnie, cele naszych podróży, z którymi rozstanie było niespodziewane i nagłe. Czekamy na spotkania, relacje z innymi ludźmi,  aby wraz  z nimi zacząć żyć dotychczasowym rytmem, tylko jakby  pełniej. 

Ale są też sytuacje, które są kresem. Jedne ostatecznym a w innych zdajemy sobie sprawę, że na zawsze. I choćby nawet pozostawiały szczątki nadziei, że to się zmieni, to czas zweryfikuje to i dotrze do nas bezpowrotność przedmiotu tej nadziei. 

Bezapelacyjnie najtrudniejsze chyba jest rozstanie dwóch kochających się osób. Kiedy ktoś kocha i jest kochanym ale jednak musi się rozstać. Przecież tak naprawdę to stan, który powinien powodować bycie razem właśnie, pozostanie ze sobą absolutne. Przecież to emocjonalny szczyt. Przecież z założenia, kiedy kochamy i jesteśmy kochani to rozstajemy się tylko w tych dramatycznych i tragicznych okolicznościach, kiedy jedno odchodzi ostatecznie. Wtedy musimy się z tym pogodzić, bo nie ma innej możliwości. Jest ból, żal, żałoba. Ale w sytuacji kiedy, nie odchodzi nikt ostatecznie a rozstanie staje się jednak faktem, czymś nieuniknionym czy koniecznym,  to czy przejście przez czas bólu i smutku jest też nieuniknione? Czy jesteśmy może w stanie poukładać sobie wszystko tak, aby naprawdę i autentycznie cieszyć się tym co było a nie smucić tym, że się skończyło. Teoretycznie do przyjęcia. Życiowo do przejścia. Choć nie zawsze i wszystkim się uda. Ale kiedy będziemy przepełnieni taką świadomością, tego co było, jak piękne to było ile dobrych rzeczy w nas utkwiło, co w nas zbudowało, co dało nam siłę, co nas nauczyło, co było po prostu miłością, to będziemy wiedzieli jak potem żyć. Właśnie z tą miłością w sercu, która będzie fundamentem dla wszystkiego innego...także dla miłości. Nie jest to proste. Dla niektórych wyda się wręcz niemożliwe. Ale skoro nie ma żałoby po utracie miłości, bo ona w nas jest, to starajmy się chociaż spróbować zachować tę radość, zamiast zagrzebać się w swoim smutku, albo założyć trwały, lodowy pancerz, który miałby uchronić nas przed kolejnym rozstaniem.

„....Po drugiej stronie. Na pustej drodze. Czy to TY? Ktoś głaszcze mnie po włosach, nie mówiąc prawie nic....” 

Pożegnania wtedy są trudne, kiedy zostawiają pustkę. A jakimi mogą być gdy czujemy, że nasza szklanka wciąż jest do połowy pełna?  Jak poradzą sobie z przepełnionym miłością pożegnaniem Inga i Bartek przeczytacie na stronach 224-226 książki Miłość w czasach epidemii.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz