piątek, 8 stycznia 2021

(50) LĘKAJĄC SIĘ

 


A Ty, jak często się boisz? Niczego w życiu nie należy się bać, należy to tylko rozumieć - choć to fraza ulokowana w innym historycznie kontekście, to raz wypowiedziana na zawsze stała się twardym stwierdzeniem. Drogowskazem dla milionów. A w zasadzie myślą o tym, co faktem może się stawać. Filozoficznie osadzone, empirycznie weryfikowalne, życiowe i zwyczajnie mądre słowa Marii Skłodowskiej-Curie, są odważne, dające nadzieję i odpowiednią perspektywę.

Czym jest lęk i dlaczego towarzyszy nam bardziej lub mniej wyraźnie przez całe życie? Dlaczego zawsze znajdziemy sobie powód dla lęku? Jak należy sobie z nim radzić? Opisano to już tysiącami słów, opublikowano na milionach stron czy tryliardach bajtów. Przeprowadzono tyleż samo dysput, rozważań, badań, rozkładając lęk jako problem na czynniki pierwsze.

Odchodząc jednak od źródeł, każdy z nas, indywidualnie, swoim własnym postrzeganiem lęku, wie czym on jest. Przypuszcza skąd się bierze i zastanawia się, czy jeśli już się pojawia, to trzeba będzie z nim żyć już zawsze. Albo czy może da się jakoś go pozbyć trwale lub choć na jakiś czas a nie tylko ukryć pod iluzorycznością pozorów, że sobie jakoś z nim poradzimy. Choć subiektywnie i w każdym momencie go pojmując wnioskować możemy przecież, że jest czymś, co ma nam służyć. Wyzwala przecież w nas racjonalizacje, potężne „mechanizmy obronne”. Albo raczej obronne mury, które czasem przewyższając zamierzenia, odwracają nasz cel. A my nawet tego nie zauważamy.

A lęki są różne i jest ich wiele. Są jednak te, które towarzyszą nam najczęściej. Np. lęk przed czymś, czego się nie spodziewamy tak jak np. nagła choroba, której skutku nie znamy. Stykamy się z tym bardziej lub mniej bezpośrednio przez cały czas. Ostatnim czasem mogło nas czy naszych bliskich doświadczyć to w najbardziej nieoczekiwany sposób.  Kiedy z siły zostaje jedynie słabość, z pewności tylko nadzieja a z perspektyw jedynie widok za szpitalnym oknem.   

Ale jest też lęk, który tkwi w nas dużo głębiej. Lęk przed otwarciem tej naszej przestrzeni, którą kiedyś zamknęliśmy z ważnego powodu. Albo z powodu sumy przeżyć zamknęła się sama. I samemu już trudno z niej wyjść. Bo nie rozumiemy, dlaczego tak się stało. Albo czujemy, że można było tego uniknąć.

I zastajemy tego słabego, zamkniętego w szpitalnej sali, z blaknącą nadzieją na przezwyciężenie lęku. Wystarczy jednak, że powrotem siły będzie ktoś, kto stanie pod jego oknem z kartką w dłoni „Zimno tu. Chcę Cię przytulić. Czekam”. Dla tego drugiego ważnym stanie się ktoś, kto nienachalnie, z troską o jego uczucia, z delikatnością opatrywania ran, pomoże wyzbyć się lęku, który trzyma w okowach. I pomoże zrozumieć, to co naprawdę ma znaczenie.

I mimo blizny zostawionej przez lęk zobaczymy życie. Inne, choć nasze, pomimo podszycia strachem było przecież znośne. Ale inne, bo w nim nie będziemy się bać. Nasze uczucia, choć te same przecież, wysycą się intensywnością i szczerością. Ufność obudzi się i nie będzie chciała usnąć, nadzieja da nam siłę i drugi człowiek zrozumienie. A my sami dostrzeżemy, że naprawdę szkoda czasu na to, co zabiera nam tę pierwotną i najprawdziwszą radość. Szkoda czasu i życia na lęk, który choć w nas to od nas nie zależy przecież.

Czy lęk przed zranieniem, przed utratą czegoś, czego najbardziej pragniemy i potrzebujemy, jest w stanie pozbawić autentycznej chęci walki o to, co ważne? Inga daje odpowiedź na stronach 197-198 książki Miłość w czasach epidemii. 


Photo by Engin Akyurt on Unsplash

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz